Wnętrze wpływa na komfort i jakość pracy. Chociaż jest to truizm, polska szkoła upiera się przy pruskim drylu ławek na tle szpitalnych odbojnic. Czasem jakiś nauczyciel umai ścianę plakatem lub uczniowską pracą (sprzed lat). Nic dziwnego, że nasza kreatywność jest na obraz i podobieństwo miejsca, w którym spędzamy minimum 8 godzin dziennie. Wejdźmy na moją lekcję: język obcy nowożytny, sala 27, listopadowo ponura pomimo agresywnego światła jarzeniówki. Podstawa programowa przewiduje akurat dyskusję na tematy równie aktualne co inspirujące. Uczniowie mają wyrażać swoje opinie, spontanicznie dzielić doświadczeniami (za “Współczesna dydaktyka języków obcych”). Staram się więc pobudzić młodzież, która nieodmiennie kojarzy mi się jednak z rybkami w akwarium: pukam w szybkę, czasem podpłyną, głosu jednak nie zabiorą. Zresztą o godzinie 16 przypominają raczej formy przetrwalnikowe wzorowane na jamochłonach - byle do dzwonka. A nie, jakaś pilna dusza recytuje sztampową formułkę (i z czystym sumieniem zapada w letarg). Sala jest ciasna i duszna. Też marzę o domu. [Ta sama sala, 10 roboczogodzin później]. Minimalistyczny wystrój (koszt 50 zł: taśma izolacyjna, rozsadniki do pelargonii, zabłąkany panel akustyczny, rama z IKEA), lampki z abażurami (wyciągnięte ze szkolnych katakumb, służyły na jakiejś studniówce), filuterne kubki, las w słoiku (z lekcji plastyki). W tle francuska muzyka. Pachnie kawą. I ta…